Wreszcie udało mi się skończyć czwartą część Jingles. Jak zwykle powstał na dwóch materiałach.
Wykorzystałam też mój nowy nabytek, który zakupiłam w Lidlu - zestaw kaletniczy...
Trochę za duże ma nity w stosunku do ogólnej wielkości obrazka, ale nie mogłam się powstrzymać i musiałam zobaczyć końcowy efekt. Podoba mi się, mimo wszystko...
Dziękuję za wszystkie komentarze :-) Dodają skrzydeł i cieszą gdy sił mi po kolejnym ciężkim dniu brak i padam na nos :-)
ten brak czasu i gonitwa są STRASZNE I PRZERAŻAJĄCE... najczęściej nic nich nie pozostaje ;( , skąd ja to znam ! Pozdrawiam i podziwiam Twoje prace.
OdpowiedzUsuńNiestety, z pracą tak już jest :( Czasem nawet, jak zostaje mi czas wieczorem, to bolą mnie ręce i nici z wyszywania :( Ale ten SAL tez staram się wyszywać systematycznie. Dziękuję za odwiedziny w nowym miejscu :)
OdpowiedzUsuńno czasami tak juz jest, ze na nic nie ma czau, a najmniej na nasze kochane hobby... ale staraj sie chociaz te kilka krzyzykow raz na jakis czas zeby nie dac sie zwarjowac :)
OdpowiedzUsuńŁadnie wyszło,. Nit także :)
OdpowiedzUsuńJako pracująca emerytka wiem coś o "niedoczasie" jak mówi moja młoda koleżanka:)
OdpowiedzUsuńJednak uważam, że hobby to zbyt cenna i ważna rzecz żeby z tego rezygnować, fajnie jest mieć coś tylko dla siebie:)
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję.