Uff... wreszcie moje drzewo urosło, zakwitło i przybrało ostateczny kształt. Muszę przyznać, że od początku wiedziałam jak chcę by wyglądało. Haftowanie było najłatwiejsze. Schody zaczęły się gdy zaczęłam doszywać koraliki. Wymyśliłam sobie, że koniecznie muszę je przyszyć przeźroczystą nitką. Nawet bez żadnych problemów taką kupiłam. Zadowolona z efektu jaki osiągnęłam zabrałam się za prasowanie i co? I połowa koralików została na desce, nić roztopiła się pod wpływem wysokiej temperatury. Popłakałam się... z żalu, ze złości i w ogóle... Chyba z tydzień albo dłużej nie chciałam na te prace patrzeć. W końcu kupiłam nici w kolorze aidy, zacisnęłam zęby, odprułam to co samo nie odpadło i od nowa naszyłam koraliki.
Potem za pomocą tektury, kleju, zielonej bawełny, sznurka zamieniłam kawałek materiału w zawieszkę :-)
Spodobało mi się robienie takich zawieszek, do tego stopnia, że w planach mam kolejne jajo...
* * *
Dziękuję za wszystkie komentarze :-) To dzięki Wam i Waszym blogom czerpię inspirację i ciągle uczę się czegoś nowego :-)